środa, 27 listopada 2013

Chapter I

Jako dziecko człowiek może jednoznacznie ocenić co jest dobre, a co jest złe. Istnieje tylko biel i czerń i nie ma tam żadnych odcieni szarości. Dzieci widzą świat jaki jest, natomiast dorośli jaki chcieliby żeby był. Najgorsze co może skalać mały umysł jest kłamstwo, które wejdzie i zacznie się rozrastać. Oplatać niewinne dziecko niczym liny aż nie pozostanie z niego nic innego jak dorosły.
W taki o to sposób skończyło się moje dzieciństwo. W kłamstwie żyłam jak w mydlanej bańce towarzyszącej mi na każdym nawet najmniejszym kroku. Nigdy nie wiedziałam że to jest złe, że tym można skrzywdzić drugiego człowieka. Dopóki sama nie zostałam w taki sposób zraniona.
Przyglądając się już z niewielkiej odległości. Miałam pewność. Kobieta którą obserwowałam była moją matką. Tą która umarła. Tą która zostawiła moich braci i mnie.
Chciałam do niej podbiec i ją przytulić. Chciałam wyrwać jej serce z piersi. Chciałam jej powiedzieć że tęskniłam. Chciałam patrzeć jak powoli umiera za swoje grzechy. Chciałam... sama nie wiem czego. Byłam bezradna w takiej sytuacji. Pierwszy raz od wielu lat chciałam płakać. Pragnęłam uciec do miejsca bez bólu i trosk. Nie mogłam. Ogarnęłam swoje wewnętrzne uczucia i uważnie się przyglądałam.
Znajdowałam się w samym centrum Nowego Jorku. Było około północy. Wszędzie panował ruch, było bardzo dużo ludzi. Szczególnie młodych. Nie dziwiłam się skoro była sobota, a na następny dzień nie trzeba było iść do szkoły. Usłyszałam głośny śmiech pochodzący od grupki nastolatków. Byli mniej więcej z mojego wieku. Było tam czterech chłopaków i trzy dziewczyny. Jedna z nich wyglądała jak lalka Barbie i cały czas próbowała zwrócić na siebie uwagę. Nienawidziłam takich dziewczyn.
Głupi Przyziemni nawet nie zdawali sobie sprawy z tego że naprzeciwko nich, w parku, toczy się walka . Że cztery Wyższe Demony właśnie zabijały jednego z Nocnych Łowców. Niby zabijały. Nefilim są stworzeniami dość upartymi i ich nie tak łatwo się pozbyć.
To diabelskie nasienie nie należało do najpiękniejszych widoków. Wszystkie z nich miały po dwa metry wysokości i metr szerokości. Ich ciała były koloru szaro-żółtego z dodatkiem brązu pokryte śluzem. Zresztą ich materia była galaretowata. Budową ogólną przypominały budowę człowieka. Jedynie głowa nie pasowała. Na jej środku znajdowało się jedno czarne oko a ich usta były kołami wokół których znajdowało się tysiące małych ostrych zębów. Były to jedne z potężniejszych demonów, ale jednak nie najpotężniejsze.
Spytacie dlaczego tak stoję i się bezczynnie przyglądam. Tak miałam za zadanie pozbyć się tych Demonów ale zawsze mnie śmieszyło jak inni się starają. Nagle gdy jeden ze stworów rzucił się na moją matkę wtedy zdecydowałam wkroczyć do akcji. Przecież była to moja matka, urodziła mnie chociaż za to powinnam być jej wdzięczna.
Gdy tam przybyłam większość z Nocnych Łowców było mocno poranionych. Demon był odwrócony ode mnie tyłem, więc wykorzystałam tą przewagę i zaatakowałam jego plecy. Doskonale wiedziałam że go to nie zabije, ale runy wyryte na serafickim nożu nieźle go zranią. Natychmiast się odwrócił, co nie było trudne do przewidzenia, więc w tym samym momencie rzuciłam sztylet także pokryty runami w jego oko. Jak tylko broń dosięgła celu Demon zawył i całą uwagę skupił na mnie. Sztylet oczywiście przeszedł na wylot i wylądował gdzieś pod drzewem. Później będę się nim martwiłam.
Stwór z rykiem ruszył na mnie. Ja czekałam, tak jak mnie uczono. Na początku walki oszczędzaj ruchy, żeby zachować więcej siły. Długo nie musiałam stać. Demon chciał mnie zmiażdżyć rękoma więc szybko uskoczyłam, ale nie spodziewałam się jednego że druga kreatura mnie zaatakuje. Od miejsca ataku wybiło mniej jakieś pół metra. Mimo to wyciągnęłam z paska butelke święconej wody i rzuciłam ją w demona.
Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Nocny Łowca zaatakował osłabionego demona od tyłu, a zanim zdążył zareagować był nacierałam na niego od przodu. Nie miał szans. Po chwili demon zniknął.  Teraz z większą pewnością  zaatakowałam drugiego stwora. Skupiłam się tylko na tym i także ten po chwili znikął. Mimo że walczyłam z nim z dużo większą siłą i tak wbił szpony w mój brzuch.  Był do cholerny ból ale wojowałam dale dopóki nie zniknął.Wyciągnęłam pazur który znajdował się we mnie, jednak cierpienie nie zmalało. Nie mogłam się tym przejmować.
Zaczęłam się rozglądać za innymi demonami, ale został ostatni i wykańczał go ten sam Nocny Łowca co mi pomagał. Nie źle sobie radził, ale i tak podbiegłam mu pomóc. Gdy do niego dotarłam wbił ostatni raz ostrze w ciało stwora. Po chwili go już nie było.
Nocny Łowca spojrzał na mnie. A ja przyglądałam mu się uważnie blond włosy i oczy w koloru złota. Trochę mi przypominał lwa. Ból stawał się nie do zniesienia, złapałam się za miejsce gdzie oberwałam i wyczułam że jest tam krew. Niedługo później pociemniało mi przed oczami.
Przez głowę przelatywały mi wspomnienia. Raz ja bawiąca się z braćmi i Dante. Raz tygodnie ciężkich treningów. Raz tygodnie tortur za nie posłuszeństwo lub źle wykonane zadanie. Nigdy nie miałam normalnego życia, nie miałam i nie będę mieć.
Kiedy otworzyłam oczy. Pierwsze co poczułam był okropny ból głowy. Później dopiero zorientowałam się że leże na szpitalnym łóżku. Delikatnie usiadłam i rozejrzałam się dookoła.
Znajdowałam się w jednym z Instytutów w części szpitalnej. Wszystkie miały podobny styl. Sufit wymalowany freskami o niebie. Rzędy łóżek szpitalnych. Drzwi na których znajdowały się runy zdrowia, spokoju i snu. Przy moim łóżku siedziała, nie tyle co siedziała i ile spała na siedząco z głową na miejscu mojego wypoczynku. Trzymała mnie za dłoń. Nie widziałam jej twarzy, bo były przykryte burzą rudych kręconych włosów.
Ostrożnie wyciągnęłam rękę starając się jej nie obudzić, niestety nie udało mi się to. Kobieta się obudziła i pokazała mi swoją twarz. To była Jocelyn. Moja matka. Na jej widok mnie zamurowało. Powróciły do mnie te same uczucia z przed walki. Siedziałyśmy tak jakieś parę chwil
- Clary, córeczko...- odezwała się, a ja w tym momencie się obudziłam z transu. Nie zważając na ból głowy wstałam z łóżka. Zmienili mi tylko bluzkę ze stroju. Pewnie była cała podarta po walce. Moje bojowe glany stały przy łóżku. Zaczełam je zakładać- córeczko... nawet nie wiesz...
- Nie wiesz,co?- przerwałam jej i na nią spojrzałam- Nie wiesz jak się cieszę, nie wiesz jak za tobą tęskniłam, nie wiesz jak się czuje. Nie, nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nie interesuje mnie to, tak jak ciebie nie interesowaliśmy my. Ja, Huter, Arash czy Emmet. - skończyłam ubierać glany i stanęłam przed nią. Bolała mnie głowa i brzuch z głodu. Ale mimo to starałam się jej patrzeć prosto w twardo oczy.- Zostawiłaś nas i nigdy, ale to nigdy-podeszłam do niej. Stałyśmy twarzą w twarz- nie nazywaj mnie córką.
W jej oczach stanęły świeczki, widziałam że stara się powstrzymać płacz. Było mi ciężko na to patrzeć, ale obiecałam sobie, że gdy tylko spotkam któregoś z rodziców nie pokaże im jak mi bez nich ciężko, więc odwróciłam się i szukałam ewentualnej drogi wyjścia.
-Jesteś taka jak on- chwyciłam mnie za nadgarstek i odwróciła od siebie.
- A jaka miałabym być, skoro nikt inny mnie nie wychowywał.- wyrwałam jej swoją rękę i podeszłam do okna. Niedaleko stało krzesło. Chwyciłam je i rozbiłam okno. Stanęłam na parapecie. Spojrzałam w dół. Było tam jakieś dwanaście metrów. Drzwi się otworzyły. Stali w nich ten sam blondyn, i dwójka rówieśników w czarnych włosach.
- Dziękuje za leczenie- powiedziałam jak dobrze wychowane dziecko i skoczyłam...

czwartek, 21 listopada 2013

Prolog

Zmiana. Wszystko wokół nas się zmienia. Cały świat. Wszystkie stworzenia i rośliny. Wszyscy ludzie. Jedni bardziej inni.. no cóż... trochę mniej. Może być zmiana na lepsze lub zmiana na gorsze Ale każda zmiana ma swój czynnik. Jest od czegoś zależna. Przynajmniej moja taka była, ale chyba lepiej jak zacznę od początku...
To było jakieś dziesięć może dziewięć lat temu. Pamiętam tyle że byłam małą dziewczynką. Może nie pamiętam ile w tedy miałam lat, ale nie zapomniałam co stało się tamtego dnia. Dzień był cudowny. Ciepło, słonecznie, błękitne niebo a na nim kilka białych niczym śnieg obłoków. Nie było  wiatru, czyli jak by to określili Przyziemni zwykły wakacyjny dzień.
Biegałam z moim pupilem Dante po ogrodzie mojej matki, który podobno był jej ulubionym miejscem. BYŁ... no właśnie BYŁ. Jocelyn umarła nie długo po moim urodzeniu. To nie było związane z komplikacjami po porodowymi ale z jej pracą. Zginęła nawet nie tyle co tylko zniknęła i nikt o niej nigdy więcej nie słyszał ani jej nie widział. Poszukiwano ją bardzo długi czas, aż w końcu stracono nadzieje.
Mój tata tym czasie szykował obiad. Nawet na zewnątrz unosił się zapach pieczonego kurczaka. Moi bracia ganiali za sobą z mieczami. Może dla Przyziemnych to dziwne, ale dla nas Nocnych Łowców była to jedna z najnormalniejszych rzeczy na świecie. Czyli od dziecka obcowanie z bronią. Mi nigdy nie pozwalali się z sobą bawić. Zawsze byłam dla nich za mała. Było ich trzech Huter, Arash, Emmet.
Ale wracając do mojej historii...
Biegając zauważyłam że od strony Idrysu jadą w stronę mojego domu trzy czarne karoce . Nie było by to dziwne gdyby ktoś ktokolwiek kiedykolwiek nas odwiedził. Nie zastawiając się dłużej pobiegłam do taty.
- Tatusiu- pociągnełam go za sweter.
- Tak cukiereczku?- wziął mnie na ręce i przytulił.
- No bo tam- wskazałam w tedy swoją malutką rączką w stronę drogi- Jadą trzy karoce.
Pusta maska przez moment ukazywała szok a później znów przybrała dawną formę.
- Chłopaki!- postawił mnie i poszedł do okna wołać moich braci.- Do domu natychmiast.
Z takim tonem jakim wyrażał się mój tata nie było miejsce na sprzeciw, więc niedługo później byliśmy wszyscy w domu. Jak tylko chłopcy znaleźli się w domu, Valentine (mój ojciec) poszedł na wyższe piętro tam gdzie znajdowały się sypialnie. Nie rozumiejąc dlaczego Arash i Emmet zaczęli mnie przytulać. Huter szukał czegoś w szafce. Po chwili wyciągnął z jednej z nich pożółkniętą kopertę.
- Tata nie może się dowiedzieć że masz taką kopertę- wręczył mi ją.- to ma być nasza tajemnica. Pamiętaj że masz ją dopiero otworzyć jak będziesz duża?
- Ale kiedy taka duża?-zapyatała przytulając się do niego mocnej. Kopertę schowałam pod koszulkę.
- Musisz chwilę poczekać- w tym momencie do kuchni wszedł tata- Wybacz mi nic na to nie mogłem poradzić. Obiecuję znajdę cię i obronię. Do widzienia siostrzyczko- wziął i pocałował mnie w czoło. Valentine wyrwał mnie z uścisku Hutera, który wraz z Emmetem i Arashem płakali. Ja też zaczęłam płakać i wyrywać się z ojca uścisku.
Po chwili byliśmy koło drzwi. Valentine się odwrócił
- Wracać do kuchni- moi bracia byli przestraszeni i wrócili do pomieszczenia. Ale nawet jako mała dziewczynka wiedziałam dobrze że dostaną porządne lanie.
Przy drzwiach stał starszy mężczyzna. Miał białe włosy i bardzo brzydki wraz twarzy. Jak tylko go zobaczyłam przestałam się wyrwać z uścisku ojca ale instynktownie przytuliłam się bliżej. Nie tyle co przytuliłam a o ile kruczowo się trzymałam. Mimo to udało mu się wyrwać mnie z uściku i oddać w ręce mężczynzy.
- Pamiętaj mała suko ja nienawidzę jak ktoś mi coś odbiera, albo też nienawidzę zostawiać śladów zdrady- jak tylko to powiedział, bardzo mocno w twarz. Bolało mnie to a mimo wszystko przestałam płakać. Raz na zawsze. od tamtej pory już nie płaczę, bo od tamtego dnia zaczęła się wielka zmiania, której czynnikiem były dni pełne smutku, cierpienia... i samotności.