piątek, 25 kwietnia 2014

Chapter VI

To że w tamtym momencie czułam się inna, nie powinno nikogo dziwić. Po raz pierwszy raz w życiu widziałam tyle ludzi w jedynym miejscu. Zawsze widziałam tylko cztery ściany, dla odmiany były żelazne pręty.
Dallas traktował mnie jak zwierzę, dzikę i nieposkromione, nie wiele się mylił. Stałam tam pośród setki ludzi, nie wiedząc jak się zachować. Naturalny instynkt kazał mi się bronić i uciekać. Ale ja nie jestem zwierzęciem, poradzę sobie.
Inkwizytorka zeszła z podestu, a jej miejsce zajął Konsul. Zaczął on tłumaczyć, gdzie można dostać plany lekcji, czy klucze do pokoju w internacie. Nie chciało mi się tej kpiny nawet słuchać. Ja i szkoła- najgorszy pomysł jaki im przyszedł do głów. Dallas doskonale wiedział co mówił, że Clave jest zdesperowane. Ja to wiedziałam, ale nie zdawałam sobie nawet z tego jak bardzo. Mniej kłopotów by  było , gdyby wprowadzili przymusowe małżeństwo do siedemnastki.
Z moich rozmyślań wyrwała mnie sylwetka Imogen, szła prosto w moją stronę. Kurwa, było za późno na ucieczkę.
- Clarissa- jej głos jak zawsze utrzymywany był profesjonalnym porządku. Jak można być aż tak sztywnym, chociaż nie raz pokazała pazur.- Myślałam że uciekłaś.
- Niestety tak się nie stało prze pani- powiedziałam z przesadnym uśmiechem. Nie mogłam nic na to poradzić to kwestia wychowania, że czasami tak się zachowuje
- To zadbam o to żebyś była w mojej klasie, a jak tam z twoim zakwaterowaniem i tego typu rzeczami?- jak miło że ktoś o tym pomyślał.
- Proszę się o to nie martwić, mam gdzie mieszkać i inne tego typu rzeczy też są załatwione.
- Clary...- powiedział ostrzegawczo Robert.
- Myślę że na dziś skończyłyśmy rozmowę, ale będę chciała się z tobą spotykać co najmniej raz na dwa tygodnie.
- Oczywiście rozumiem- nienawidziłam tej kobiety i jej chorych pomysłów, nie dość że szkoła to i jeszcze specjalne spotkania dla mnie, nie mogła się na kimś innym uwziąć. Na szczęście już musiała gdzieś iść, pożegnałyśmy się. Nawet już nie słuchałam Konsula, marzyłam żeby uciec do domu zamknąć się i nigdy więcej już nie wychodzić.
Całe to spotkanie znajdowało się w sali Anioła, która zresztą była wypełniona po brzegi, nawet jakby nie była i tak bym stała w drzwiach, najszybsza droga ucieczki. Wszędzie było pełno Nocnych Łowców z mojego pokolenia, z każdego kontynenty, z każdej narodowości. Były też grupki, które ze sobą cały czas ze sobą rozmawiały, prawdę mówiąc każdy miał z kim gadać, a ja jako jedyna stałam z boku, ale waliło mnie to.
-Clary, mogłabyś chwile tu poczekać- zaczął Robert po skończonym spotkaniu i ruszył w stronę tłumu.
Nie czekałam na niego zbyt długo po chwili pojawił się w towarzystwie czterech Nocnych Łowców, z czego troje znałam z widzenia. Kiedy tylko ich zobaczyłam, od razu na myśl mi przyszła moja matka. Ona ich bardzo dobrze znała, być może nawet wychowywała. Oni wyglądali na szokowanych moim widokiem, postanowiłam udawać że nigdy w życiu ich nie spotkałam.
- Poznaj moje dzieci- Rober z entuzjazmem zaczął mi ich przedstawiać. Najstarszy był Alec, brunet z niebieskimi oczami, potem był Jace, blondyn o złotych oczach, była także tam dziewczyna Isabelle czarnowłosa piękność i był też Max słodziutki jedenastolatek.
- Tato- pierwsza odezwała się Isabelle- ale my się chyba znamy? Z Nowego Jorku?
- Szczerze- zaczęłam udawać niedowierzanie, na twarzy- widzę was pierwszy raz w życiu.
- Czyli to nie ty pomogłaś mi zabić te demony w centrum?
- Nigdy nie byłam w Nowym Jorku, przykro mi bardzo ale pomyliliście mnie z kimś innym.- Uśmiechnęłam się jak słodka idiotka, większość się nabrała, poza blondynem, ale nie drążył dalej. Im mniej osób o mnie i o moich umiejętnościach wie tym lepiej.
Robert zaczął uważnie słuchać opowieści dzieci, o ich nie wiarygodnych przeżyciach. Nie chcą nikomu przeszkadzać wycofałam się.
Chciałam schować się przed tłumem do swojej klatki.  NIGDY NIE UFAJ NOCNYM ŁOWCOM. Tego byłam uczona od dziecka i nie zamierzałam zaprzepaścić dla złudnej nadziei posiadania rodziny.
Mówią że poczucie miłości, bezpieczeństwa i przynależności to jedne z głównych pragnień człowieka, być może. Potrzebowałam tego, ale będę to odrzucać. Nie chciałam zostać zraniona, bo ból  ten jest gorszy od fizycznego cierpienia.
Za nim wróciłam do domu był już wieczór, a w środku czekał na mnie Magnus. Nie musiałam się nawet odzywać, a on wiedział że najlepiej dać mi dziś spokój. Cieszyłam się że mam takiego przyjaciela, przy którym nawet milczenie było miłe.
Do końca tygodnia czarownik pomagał mi się przygotować do szkoły.
W poniedziałkowy ranek miałam spokój o tyle, że Magnus to leń i śpi do dwunastej i mogłam się ubrać w luźne ciuchy. Znając życie próbowałby mnie wcisnąć w sukienkę, którą przygotował mi wcześniejszego wieczoru.
Pomimo bliskości Magnusa czułam się samotna, brakowało mi czegoś. Nigdy w życiu nie czułam się tak osamotniona jak przez ostatni okres czasu, nawet gdy siedziałam zamknięta nocą w celi. Wtedy zawsze patrzyłam w gwiazdy, bo to one dawały mi poczucie... poczucie... sama nie wiem czego, ale w każdym bądź razie było to przyjemne poczucie. Nigdy się nie czułam bezpieczna i nigdy nie będę więc to nie to poczucie. Siedzenie w celi na pewno nie sprawia radości, szczęścia.
Wokół mnie była masa ludzi, mojego pokolenia. Wszyscy ubrani na czarno obładowani bronią, czekając na wejście do klas, gdzie czekał nas egzamin wstępny. Po tym teście miało się okazać do jakiej klasy będziemy uczęszczać. Co śmieszniejsze był to egzamin z Przyziemny nauk, takich jak matematyka, językoznawstwo, fizyka itd. Nikt się na coś takiego nie przygotowywał, bo informacje dostaliśmy dopiero rano. Mniejsza z tym, miałam w nosie do jakiej klasy mnie przydzielą, chciałam się tylko wydostać z tego gówna w które się wpakowałam. Zastanawiałam się czy nie lepiej być w celi czy chodzić do szkoły... Ale było za późno. Musiałam to wszystko kontynuować plus pomóc w śledztwie Dallasa i Valentina. To znaczyło że albo się przystosuje, albo strzele sobie w łeb. I coraz bardziej byłam przekonana do tej drugiej opcji...