niedziela, 8 grudnia 2013

Chapter II

Ucieczka nie zawsze oznacza wolność.
Właśnie wolność to swoboda być sobą. Nie udawanym, ale najprawdziwszym sobą. Wolność to nie ograniczone szczęście. I dlatego należy się nią cieszyć, starać się ją utrzymać jak najdłużej.
Ja swoją wolność straciłam wiele lat temu, dlatego każdy nowy dzień jest światełkiem nadziei na jej odzyskanie. Powiecie: "Nadzieja- matka głupich". Możliwe. Jednakże to jest jedyne co mi zostało.
Nie mogłam się dłużej zastanawiać. Lecą czułam jedynie jak wiatr rozdmuchuje mi włosy. Nie czekając ani chwili dłużej ściągnęłam z prawej ręki bat z elektrum i rzuciłam nim o posąg jednego z aniołów. Bicz zaplątał się wokół szyi figury. Był bardzo stabilny, ale wiedziałam że długo mnie nie utrzyma, dlatego w chwili zatrzymania starałam się dostać jak najbliżej ściany. Po krótkiej chwili udało mi się to i stanęłam stabilnie na jakiejś płaskorzeźbie. Do ziemi mi zostało jakieś dwa metry w związku z tym spokojnie skoczyłam. Nogami odebrałam cały impetem skoku.
Spojrzałam w górę.Na posągu został mój bat. Z okna z którego uciekłam nikt nie zaglądał.
"Nigdy nie oglądaj się do tyłu, chyba że masz demona za sobą" to zawsze powtarzał mój nauczyciel. A mówiąc o nim, nie wiadomo skąd pojawiło się jego dwóch wysłanników. Dokładniej dwóch wyklętych. Złapali mnie za ręce, nawet się nie wyrywałam, i zaczęli prowadzić do ściany przy której stał Magnus Bane Wysoki Czarownik Brooklynu. Jak na Dziecko Lilith był całkiem przystojny. Nawet jego kocie oczy mi nie przeszkadzały, nawet moim zdaniem dodawały mu drapieżnego wyglądu. Ale to ciągle był Podziemny.
Zaczął mamrotać pod nosem zaklęcie do otwarcia bramy. Były w nieznanym mi języku. Po chwili przede mną ukazała się brama. Była tak zaczarowana że prowadziła do jednego miejsca.
- Powiedz Dallasowi - zatrzymał wyklętych przed przejściem- że mój dług jest spłacony i niech sobie teraz radzi sam. Bye mała.- Uśmiechnął się i za pstryknięciem palca zniknął.
Wyklęci nie czekali dłużej wepchnęli mnie w przejście. Nagle wylądowałam na czerwonym dywanie w wielkiej sali balowej. Po prawej i po lewej stronie stało po cztery kolumny w tylu jońskim z brązowego marmuru ozdobione złotymi ornamentami. Ściany były idealnie dopasowane do filarów, czyli w kolorze cappuccino, miały także delikatne akcenty bieli. Sufi znajdował się jakieś osiem metrów nad podłogą, która była w stylu szachownicy.  Sklepienie skladało się z witrażu przypominającego anioła Raziela i trzech Darów Anioła.
Nie musiałam długo czekać, ponieważ po chwili za mną usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Nie odwracałam się po prostu czekałam.
- Coś Cię długo z nami nie było.- oznajmił niski męski głos. Po moich plecach przeszedł dreszcz.- Może będziesz tak łaskawa i mi to wyjaśnisz?- Dallas używał tego tonu, zawsze gdy był ze mnie nie zadowolony i zbliżały się kłopoty. Oczywiście dla mnie. Zaczął mnie okrążać.
- Wykonywałam zadanie- starałam się opanować strach.- Zamiast dwóch demonów, było cztery i napotkały mnie pewne komplikacje.- mówiłam lakoniczne, bo wiedziałam że im więcej powiem tym bardziej będę miała przechlapane.
- To jakie komplikacje trwają aż trzy dni?- to aż tak długo byłam nieprzytomna?
- Demon ugodził mnie w brzuch. Zemdlałam, a gdy się obudziłam była w Instytucie.-starała się za nim nie rozgląć.
- Pytali o coś?
- Nie, bo zaraz po obudzeniu uciekłam
-Dobrze.- stanął ze mną twarzą w twarz. Patrzyliśmy tak na siebie około pięciu minut. Jego niebieskie oczy coraz bardziej przyprawiał mnie o dreszcze. Dallasa bałam się od zawsze, bardziej niż Valentina, mojego ojca. - Zabrać ją do salki- nie mogłam się sprzeciwiać. Salka było to pomieszczenie tortur i eksperymentów.
Dallas kontynuował badania nad stworzeniem idealnego Nocnego Łowcy.  Tym doświadczeniem byłam ja. Na każdym kroku on i jego narzeczona Ann przypominali mi o tym że nawet nie jestem człowiekiem, tylko potworem. Te tortury, mówili, że są czymś co trzyma mnie przy człowieczeństwie. Wmawiali mi że każda istota ludzka odczuwa taki ból każdego dnia. A ja sama nie wiedziałam w co mam im uwierzyć.
Przed każdymi torturami nauczyłam się hibernować, to znaczy zasypiać tak aby nie czuć nic. Jedynym minusem tego było to że gdy się budziła ból był dwa razy silniejszy niż podczas męczarni.
Dwóch sługusów prowadziło mnie do salki. Ja nawet nie chciałam widzieć tego mniejsca zamknęłam oczy i zaczęłam powoli hibernować.
Hibernacja była dla mnie zaśnięciem, z którego ja mogłabym obudzić w każdej chwili. Śniłam o przystojnym blondynie, który w pewnym sensie uratował mi życie. Był ubrany cały na biało w ręku trzymał seraficki nóż i magiczny kamień. Jego ciało zdobiły złote runy. Stał do mnie tyłem i mogłam mu się bardzo dokładnie przyjrzeć. Był trochę starszy ode mnie. Włosy miał w nie ładzie, co u niego wyglądało cholernie seksownie.
Jakby wyczuwając moją obecność odwrócił się do mnie. Nie wiedząc czemu od razu spuściłam wzrok, dzięki temu mogła dokładnie przyjrzeć się w to co jestem ubrana. Miałam na białą krótką sukienkę w stylu greckim i była bez butów. Ręce podobnie do blondyna miałam ozdobione złotymi runami. Nie czułam także włosów na plecach więc prawdopodobnie były spięte.
Chcąc zobaczyć jego podniosłam wzrok. Blondyn znajdował się już tylko kilka centymetrów ode mnie. Chciałam przyjrzeć się jego twarzy, aby to zrobić musiała znacznie podnieść głowę do góry.
Jego oczy były w kolorze złota i były najpiękniejszym widokiem jaki kiedykolwiek widziałam. Pachniał mydłem, popiołem i coś na wzór słońca (jeśli słońce ma jakiś zapach to właśnie on tak pachniał).
Wziął mnie za rękę i ułożył nasze dłonie tak że do siebie przylegały. Jego dłoń była znacznie większa od mojej, ale mi się to podobało. Trzymając jego rękę nie wiedząc czemu czułam się bezpieczna i szczęśliwa, i taka jakby pełna. Tak jakby on był moją brakującą częścią a ja jego. Patrzenie w jego oczy było naturalną reakcją mojego ciała na jego. Uśmiechnął się do mnie, a ja to odwzajemniłam.
Teraz widziałam że znalazłam swoje miejsce na ziemi, gdzie byłam wolna, gdzie nie musiałam uciekać, gdzie mogłabym być sobą.
W pewnym momencie blondyn zniknął, a ja poczułam że tonę. Obudziłam się w jednej chwili. Pierwsze co zarejestrowałam to był fakt że jeden wyklęty niesie mnie przerzuconą przez ramię. Drugą że nie zaciąga mnie do lochu tylko w stronę sali balowej. Trzecią rzeczą był ogromny ból, przez który ledwo widziałam na oczy. Spojrzałam na swoje ręce. Były całe mojej we krwi.
Po chwili Wyklęty rzucił mnie na ziemie na czarno-białe płytki, uważając przy tym aby nie ubrudzić dywanu. Leżałam na brzuchu. Twarz miałam schowaną pod zlepionymi od krwi włosami.
- Wstawaj- rozkazał niski kobiecy głos. Znałam go aż za dobrze. Powoli zaczęłam wstawać, jakbym tego nie zrobiła oberwałabym jeszcze mocniej.
Kiedy odgarnęłam włosy z twarzy i w miarę prosto stałam, przede mną ukazał się widok mojego ojca i trzech chłopaków niewiele starszych ode mnie.Wszyscy ubrani w strój bojowy. Musiała się im trochę przyglądać żeby zrozumieć że to są moi bracia. Moje serce zaczęło szybciej bić, chciałam do nich podbiec i się przytulić, ale oni stali i nie wzruszenie patrzyli na mnie.
- No proszę.- Valetine podszedł do mnie i złapał mnie za policzki dokładnie mi się przyglądając. Jego dotyk sprawił mi jeszcze więcej bólu.- Jesteś taka podobna do swojej matki. Tylko że ona była silną kobietą a nie czymś takim- pchnął mnie i odleciałam kilka kroków dalej. Nie upadał, całe szczęście utrzymałam równowagę.
- Słodziutka- odezwał się Dallas, który stał koło Ann cały czas śmiejąc się ze mnie.- Doszedł nas nakaz i nie tylko nas. Wszyscy Nocni Łowcy poniżej dwudziestego roku życia mają się stawić u Inkwizytora za trzy dni. Nie podoba mi się to... ale tutaj są twoi bracia- wskazał na chłopaków i przy słowie bracia zrobił znak cudzysłowia.- Lepiej się zapoznajcie i pojedziecie tam jako jedna pieprzona szczęliw...- Nie dokończył zdania. Lewa ściana wybuchła i po kilku minutach przeszło przez nią około dziesięciu Nocnych Łowców uzbrojonych po pas. Wszyscy co byli w pomieszczeniu zaatakowała nowo przybyły. Ale nie mieli szans. Z każdą chwilą ból stawał się coraz ostrzejszy. Starłam się uciec, więc cofałam się aż natknęłam się na jedną z kolumn. Usiadłam opierając się o nią. Stamtąd miałam doskonały widok na pole walki i widziałam, że Dallas i reszta sobie nie radzą. Po chwili zauważyłam zgraję Wyklętych która zaakatowała Nocnych Łowców, gdy tamci się wycofywali.
Nagle jeden z Wyklętych zaczął biec w moją stronę, a ja byłam zbyt słaba żeby się bronić...

5 komentarzy:

  1. rozdział super , czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko 1 komentarz?! Dziewczyno - jesteś cholernym geniuszem. Takie opisywanie odczuć okrucieństwa jest... No wyższą szkołą jazdy. Jestem pod wrażeniem. Wielkim wrażeniem

    OdpowiedzUsuń
  3. extra piszesz, jestem ciekawa co będzie dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny blog nie moge się doczekać następnego rozdzialu

    OdpowiedzUsuń
  5. Zarąbiste opowiadanie! Kiedy następny rozdział ?

    OdpowiedzUsuń