wtorek, 24 grudnia 2013

Chapter IV

Kiedy tylko go dotknęłam wiedziałam kim jest ta postać. Dotyk jego szorstkich dłoni sprawiał mi kiedyś radość i poczucie bezpieczeństwa, a teraz jedynie strach i obrzydzenie. Nienawidziłam go, a to sprawiało że się bardziej bałam.
Strach przejmował całą kontrole nade mną. Momentalnie zrobiło mi się zimno. Nie wiedziałam co mam robić uciekać, czy zostać i walczyć do końca. Byłam sparaliżowana nie mogłam ruszyć najmniejszą częścią swojego ciała, więc musiałam wybrać to drugie.
Przytulił mnie, albo zrobił coś co wyglądało jak to. Po prostu szarpnął mnie mocno i poleciałam w jego ramiona. Był bardzo silny i zaczął mnie nimi dusić. Chciałam się wyrwać, ale im mocniej próbowałam tym on mocniej ściskał aż zabrakło mi tchu. Nie mogłam oddychać, co sprawiło że osłabłam. Więc kiedy tylko przestałam walczyć on rozluźnił uścisk. Delikatnie się pochylił na wysokość mojej twarzy
-Qui non est mecum, contra me est*- powiedział i spojrzał w moje oczy. W tamtym momencie mogłam zobaczyć jego czarne puste oczy, które posiadał człowiek zdolny do wszystkiego, aby osiągnąć swój cel. Kątem oka dostrzegłam jakiś błysk i poczułam okropny ból w klatce piersiowej. Upadłam i modliłam się o słodkie wybawienie. W tym samym momencie Dallas ukląkł.
- Vulnerant omnes, ultima necat**- przekręcił sztylet.
Zamknęłam oczy i poczułam znów ogromny strach. Zaczęłam krzyczeć. Kiedy otworzyłam oczy byłam w izbie chorych, cała byłam oblana zimnym potem. To tylko sen. Chciałam się rozglądać, ale kiedy tylko zrobiłam delikatny ruch zaczęła mnie palić klatka piersiowa, dokładnie w tym samym miejscu co był wbity sztylet. Dopiero po chwili dotarło do mnie że nie jestem sama. Na kanapie koło wejścia siedział starszy przygarbiony mężczyzna w tweedowym garniturze. Na jednym z policzków miał długą bliznę.  Pod koszulą dostrzegłam kawałek czarnego znaku. Zatem to był Nocny Łowca.  Bardzo uważnie mi się przypatrywał.
- Już skończyłaś?- zapytał z lekkim uśmiechem, który bardziej wyglądał jak grymas na twarzy. Jego głos mi kogoś przypomniał. W mojej głowie pojawiło się wspomnienie, jak miała pięć lat do mojego ojca co dziwne przyszedł gość, nazywał się Hodge St... Valentine zaprosił go do swojego gabinetu i zamknął przed swoimi dziećmi.
- Hodge?- usłyszałam chrypę we własnym głosie, ale mimo to widać było że go zaskoczyłam.
- Skąd mnie znasz?
- Powiem tak, że każda informacja to władza- uśmiechnęłam się do niego. On wcale nie wyglądał na szczęśliwego. Zamiast coś mi odpowiedzieć wstał.
- Idziemy, natychmiast- wyglądał jak bym go nie źle wkurzyła. Starała się jak najwolniej wstać i iść żółwim tempem. Wiedziałam doskonale że to go zdenerwuje i o to właśnie mi  chodziło. Moim jednym z nie licznych talentów było granie ludziom na nerwach. Szłam za nim dokładnie rozglądając się, szukając ewentualnej drogi ucieczki.
Dallas mimo że go nienawidziłam, dał mi bardzo solidny trening. Jedną z nich właśnie było że najlepiej aby przetrwać trzeba poznać dokładnie terytorium.
Korytarz był identyczny jak w moim śnie. Biały od dołu obity płytami dębowymi. Co parę metrów po  prawej stronie znajdował się obraz lub okno z witrażem zaś po lewej znakowało się mnóstwo drzwi Mimo tego że korytarz był jasny był zarazem straszny i przygnębiający.
Hodge prowadził mnie aż na sam koniec korytarza gdzie znajdowały się podwójne wrota. Obejrzał się na mnie, a że była kilkanaście metrów za nim musiał chwile poczekać. Co chwilę zaciskał i prostował dłoń, bądź delikatnie stukał nogą, co oznaczało że był wkurwiony i to prawdopodobnie na mnie. Mimo to uśmiechnęłam się do niego. Kiedy tylko dotarłam do niego otworzył ogromne drzwi.
Za nimi znajdowało się ogromne powierzchniowo i wysokie pomieszczenie po brzegi wypełnione książkami.Drzwi były usytuowane wyżej więc aby dostać się na sam środek sali trzeba było zejść schodami. Po prawej i po lewej stronie znajdowały się pułki z książkami, księgami, papirusami i innymi takimi na które aby się dostać trzeba było wchodzić na drabinkę. Na przeciwko drzwi znajdowała się ściana z okna.  W samym środku biblioteki znajdowały się najważniejsze eksponaty Nocnych Łowców a zaraz za nimi znajdował się przepiękny posąg anioła Raziela trzymający Kielich Anioła i Miecz. W jednym z końców znajdowało się wielkie biurko kunsztownie zdobione, a na przeciwko znajdowały się fotele i sofy obite czerwoną skórą. Gdzieś musiał być też kominek bo słyszałam trzaskające drzewo. Biblioteka była jednym z najwspanialszych pomieszczeń widziałam, a widziałam ich sporo, ponieważ Dallas kochał podróżować i zawsze mnie zabierał ze sobą.
Widziałam praktycznie cały świat między innymi kwitnące wiśnie w Japonii, czy kolorowe tulipany w Holandii, czy ruiny greckiego i rzymskiego imperium, czy plemienne zwyczaje Afryki, czy ruiny imperium Inków, Majów, czy tez piaszczyste plaże Australii, czy też wielkie miasta takie jak Londyn Nowy Jork, Paryż, Moskwa, Barcelona, ale nigdy nie byłam szczęśliwa. Nigdy nie wiedziałam gdzie jest moje miejsce na świecie. Nie miałam własnego domu, nie miałam do kogo wracać. Nikomu na mnie nie zależało. Mogłabym zniknąć i nikt by się nie zoreniował.
Dallas może i mnie wychowywał, ale zawsze traktował jak marionetkę, jak broń. Tortury miały mnie wzmocnić, albo zobaczyć jak długo mogę wytrzymać. Ile może wytrzymać ludzkie ciało, dlatego zawsze mnie po nich leczył. Nie on tylko Magnus.
- Piękny widok- z moich rozmyślań wyrwał mnie męski głos.  Spojrzałam w stronę źródła dźwięku. Koło mnie stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna około czterdziestki. Miał czarne włosy gdzieniegdzie prześwitywały siwe pasma z brodą. Ubrany był w typowy strój bojowy Nocnego Łowcy- Zapraszam- staromodnym gestem wskazał na jedne ze schodów. Podążyłam w wskazanym kierunku. Mężczyzna prowadził mnie w kierunku foteli.- Kawy, herbaty, wody?- zapytał kiedy usiadłam na jednym z foteli. Wybrałam miejsce naprzeciw drzwi, abym miała lepszy widok kto wchodzi.
Pokręciłam głową, obserwując najmniejsze szczegóły w pomieszczeniu i szukając drogi ucieczki.
-Urodzony Nocny Łowca- zaśmiał się mężczyzna siadając naprzeciwko mnie podając mi filiżankę herbaty- Mów do mnie Robert- wyciągnął rękę. Na jego dłoni znajdował się sygnety z L więc był prawdopodobnie Lightwood, miał także runę małżeństwa. Delikatnie uścisnęłam jego rękę. - Więc do jakich wniosków doszłaś?- uśmiechnął się. Dokładnie mu się przyjrzałam miał bardzo miły wyraz twarzy.
- Nazywasz się Robert,- zaczęłam grzecznie odpowiadać na jego pytanie- prawdopodobnie należysz do jednego z najznamienitszych rodów Nocnych Łowców, czyli Lightwoodów.- kątem oka dostrzegłam jak ktoś wchodzi do biblioteki- Masz żonę, bardzo władczą i trójkę bądź czwórkę dzieci, w czym większości to chłopcy. Masz około trzydziestu ośmiu lat, a pobrałeś się około dwudziestki. Mieszkasz w Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie gdzieś we wschodniej części, ale wychowywałeś się w Idrysie i chodziłeś tutaj do szkoły i przyjąłeś tutaj szkolenie. Prawda?- starałam się mówić neutralnym tonem.
- Jestem pod wrażeniem- powiedziała kobieta stojąca obok drzwi. Była starsza, włosy do ramion, cienkie usta. Ubrana była w szarą marynarkę i spódnice pod kolor.- Nie wiele osób dostrzega tyle szczegółów i wysuwa z nich tak szybko wnioski. Nie pomyliłaś się w ani jednym detalu, to bardzo interesujące.
- To jedynie nauka przetrwania- odpowiedziałam jej
- Robercie możesz nas zostawić?!-  zapytał, co raczej brzmiało jak rozkaz. Mężczyzna bez słowa wstał i wyszedł z pomieszczenia. Obie odprowadzałyśmy go wzrokiem. Kiedy tylko w bibliotece rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, kobieta usiadła na miejscu Roberta. Uważnie ją obserwowałam.
Poruszała się powoli i z gracją. Nalała sobie do filiżanki herbatę.- Wiesz kim jestem?
- Obstawiam że Inkwizytorką
- To też wyczytałaś ze mnie.
- Nie, widziałam cię kilka razy jak przewodniczyłaś Radzie Clave.
- Wiesz że nie powinnaś w nich uczestniczyć.- widać było że to ją trochę zirytowało, bo nie wykonywałam jednego z jej głównych poleceń, ale miałam to w nosie
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale czasami to nie jest zależne od nas.- uśmiechnęłam się do niej
- Mniejsza z tym.- odstawiła zbyt głośno filiżankę ze spodkiem na stół.- Jak się nazywasz drogie dziecko?
- Clarissa Adele- starałam się na neutralny ton.
- A nazwisko?
- Nie wiem, nikt nigdy mi nie powiedział.- wolałam kłamać niż powiedzieć kim naprawdę jestem.- Nie znałam rodziców odkąd pamiętam zawsze byłam zabawką Dallasa.
- Oznacza to że byłaś tam od zawsze?
- Nie wiem czy od zawsze, ale na pewno odkąd pamiętam.
- Kim był dla ciebie Dallas?- Inkwizytorka wstała i zaczęła chodzić po całym pomieszczeniu. Nie patrzyła na mnie, za to ja uważnie obserwowałam jej każdy ruch.
- Był osobą, która mnie szkoliła, traktowała jak osobistą zabawkę na wiele sposobów. W skrócie był moim oprawcą, ale także osobą która mnie wiele nauczyła.
- Nie wiem kim jesteś- nagle zjawiła się przy mnie, trzymając mnie za gardło i podkładając pod niego nóż. Jak na tak starą kobietę miała nie złe ruchy.- ale nie pozwolę ani jemu, ani Valentinowi, ani tobie zniszczyć Clave i porozumienia. Rozumiesz?

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Chapter III

Patrzyłam jak jeden z Wyklętych rzuca się na mnie, a ja byłam bezradna. Nawet nie mogłam się ruszać, w głowie mi dudniło i zaczęłam kaszleć krwią. Może jeśli mnie zabije będę w tedy wolna? przez głowę przeleciała taka myśl. Ale oznaczało by to że się poddałam, a nie mogłam tego zrobić, ponieważ w tedy utraciłabym jedną z niewielu rzeczy jakie mam, czyli honor i godność Nocnego Łowcy.
Wstałam na chwiejnych nogach, żeby się nie wywrócić oparłam się o kolumnę. Nie miałam przy sobie broni, bo zabrali mi ją przed torturami. Czekała mnie więc walka wręcz, w której w ogóle nie miałam szans.
Wyklęty nawet mnie nie dotknął, kiedy powalił go jakiś czarny cień. Zakręciło mi się w głowie i gdyby nie to że stałam oparta o kolumnę na pewno bym upadła. Zamiast tego moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i zsunęłam się w dól. Wcześniej mnie torturowali, ale nigdy nie czułam takiego bólu. Czułam jak dyby ktoś obdzierał mnie ze skóry, polewając rany sokiem z cytryny. Wiedziałam że miałam połamane żebra, bo było to dość częste uczucie.
Śmierć była wybawieniem. Jako Nocny Łowca nie bałam się jej. Czasami nawet jej pragnęłam i to był właśnie ten moment. Każdy oddech sprawiał mi trudności, a przed oczyma robiło mi się ciemno. Miałam nadzieję że to właśnie ten moment. Poczułam jak unoszę się powietrzu, że moje ciało robi się wiotkie i nie mam już nad niczym kontroli.
Nie wiedziałam czy to sen czy jawa. Jeżeli to byłam w objęciach Morfeusza to był nie zwykle realne.
Stałam po drugiej stronie kolumny, przy której wcześniej siedziałam, czy też robiłam coś na wzór siedzenia. Podeszłam od tamtej strony i się przeraziłam.
Patrzyłam na własne ciało, które opierało się o filar. Pokryta byłam cała krwią i wodą które kapały brudząc przy tym biało-czarne płytki. Mimo że byłam cała umazana szkarłatem widziałam dokładnie granatowe siateczki żył, tam gdzie można było dostrzec kawałek skóry była ona nienaturalnie blada. Ubranie lub to co z niego zostało  nie różniło się od właścicielki, całość była postrzępiona i obdarta.
Nagle przy moim ciele pojawił się czarny cień, którym był chłopak o włosach blond, ale tak jasnych jak śnieg i oczach czarny. Widać było po nim że był zdenerwowany. Ukląkł przy mnie i zaczął sprawdzać puls. Najwidoczniej go wyczuł bo na twarzy pojawił się wyraz ulgi.
Zza paska wyją stelę i na mojej ręce zaczął rysować irtaze. Znak jak się pojawił tak i zniknął. Chłopak spróbował jeszcze raz. Znowu nic.
-Sebastian- usłyszała kobiecy głos, odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam Nocną Łowczynię w stroju bojowym około czterdziestki. Była wysoką blondynką o przyjaznych rysach twarzy.- Co tam masz?- zapytała kiedy była już przy mnie.- O mój Boże!- Widać było że przeżyła szok-Co oni jej zrobili?
- Nie mam pojęcia.- spojrzał jej w oczy- Irtaze nie działa.
- Bierzemy ją do Alicante, natychmiast- Blondyn wziął moje ciało z taką ostrożnością jak dyby było zrobione z najdelikatniejszego szkła. Nie mogłam nawet się porozglądać, bo moja materialna część mnie przyciągała. Wydostali mnie z ogromnej budowli jaką był pałac Dallasa. Miałam dziwne przeczucie, że po wyjściu stąd już nie wrócę tu jak do domu.
Nie wiedząc czemu, znowu zostałam wciągnięta w ciało. Poczułam uderza we mnie fala bólu, była tak ogromna, że zaczęłam krzyczeć. Nigdy nie okazywałam tego że coś mnie boli, ale nie mogłam już wytrzymać. Myślałam że krzyk uwolni trochę tej agonii ze mnie, ale nic takiego się nie stało, tylko wręcz przeciwnie.
Nie musiałam czekać długo pojawił się blondyn, poczułam jak powóz rusza. Chłopak patrzył na mnie ze współczuciem i przerażeniem. Delikatnie odsunął mi kosmyk włosów z policzka, przy okazji delikatnie go muskając. Nawet tak drobny dotyk strawił mi ból.
Chciałam umrzeć. Zamknęłam oczy i czekałam. Ludzie którzy mówią że widzą jakieś światełko w tunelu, to pieprzeni szczęściarze. Dlaczego ja nie zasłużyłam na tak przyjemną śmierć? Starałam się być przecież grzeczna. W takich myślach przebyłam całą drogę.
O tym że dojechaliśmy domyśliłam się po tym że chłopak wziął mnie w ramiona. Starał się być delikatny, a i tak to nic nie dało. Mimo to czułam jego mięśnie pod moim ciałem. Na pewno bardzo dużo ćwiczył.
- Aline goń po Cichego Brata-usłyszałam głos tej Nocnej Łowczyni. - powiedz że nie mają za wiele czasu. Sebastian zanieś ją do izby.
Chłopak to z pewnością wiedział i bez jej pomocy. Ani przez chwile nie otwierałam oczu. Starałam się oczyścić umysł i się uspokoić.
Po chwili poczułam na moment chłód pościeli, tylko na moment bo znowu przeżyłam eksterioryzację. Siedziałam na sofie obok blondyna i patrzyłam jak na mój płytki oddech. Nie długo leżałam na białej pościeli, bo zaczęła przesiąkać szkarłatem mojej krwi. Czego nie mogłam umrzeć przez zaśnięcie, jak po ugryzieniu wampira? Albo przebita przez miecz w brzuch? Była to mniej bolesna śmierć, niż agonia którą przeżywałam.
Znajdowałam się w malutkim białym pokoiku. Gdzie znajdowało się drewniane łóżko i szafka nocna do kompletu. Za mną były drzwi, a po mojej prawej stronie znajdowało się duże okno. Podłoga była dębowa, na której znajdował się mały dywan. 
Chłopak, Sebastian, wydawał się być strasznie nie spokojny. Nie rozumiałam dlaczego, przecież co chwilę umiera jakiś Nocny Łowca, a on nawet mnie nie zna.
Zaczęłam mu się przyglądać. Jego rysy twarzy kogoś mi przypominały, ale w tamtym momencie nie wiedziałam kogo.
Po chwili drzwi do izby otworzyły się. Byłam pewna że zobaczę jedną z tych przerażających postaci jakimi są Cisi Bracia. Zamiast nich pojawił się wysoki mężczyzna w czerwonym płaczu. Jak na ironie to był Magnus. On mnie zawsze leczył po takich przejściach, więc miał w tym już spore doświadczenie.
- Wyjdź- powiedział to tak ostrym tonem że nawet ja się przestraszyła. Sebastian cie chcąc się z nim kłócić posłusznie wyszedł. Za ten czas czarownik podszedł do mnie i położył rękę na czole. Jak tylko drzwi się zamknęły, pocałował mnie w czoło.- Moje małe biedactwo- ja w tym samym momencie wróciłam do ciała. Magnus się odsunął, a z jego palców posypały się czerwone iskry. Ból zelżał a ja zasnęłam.
Obudziłam się w środku nocy i czułam się jak nowo narodzona. Nawet miała dobry humor. Powoli usiadłam. Byłam w izbie, ale nie byłam sama. Na sofie odpoczywał Magnus. Miał regularny oddech. Spał w dość dziwnej pozie, siedząc, mając na dodatek ręce założone jedna na drugą i głową opadającą do przodu. Musiał się nieźle namęczyć. Zajrzałam do szafeczki i znalazłam koc. Powoli wstałam i otuliłam nim Magnusa, ale niestety kiedy tylko dotknął go koc on się obudził. Zaczął mnie delikatnie przytulać.
- Nawet nie wiesz jak się przestraszyłem- zaczął mówić jak tylko usiadałam obok niego.- Tym razem dał ci jad demona Omi, wiesz jak tego trudno się pozbyć.
- Dziękuje, jesteś najlepszy- uśmiechnęłam się.
- Powiedz mi kotku czegoś czego nie wiem.- zaczęło mi burczeć w brzuch. Magnus to ułyszał i podał mi herbatę ziołową- Pij i nie marudź.- posłusznie wzięłam od niego kubek. Uwielbiałam ten napój.
- Idź spać- powiedziałam kiedy wypiłam wszystko.Zaczął ziewać.- ja też już idę- skierowałam się do łóżka.
- Dobranoc.- pstryknął palcami i zamiast spać na sofie spał na ogromnym łóżku z baldachimem ubrany w piżamę. Po chwili słyszałam jego regularny oddech. Wiedziałam też że teraz się nie zbudzi tak łatwo.
Na szafce znalazłam ubranie a koło łóżka moje ukochane buty bojówki/glany. Może dla innych to wyglądało śmiesznie ale mnie to  nie przeszkadzało. Wyszłam z izby, biorąc ciuch i buty ze sobą.
Pod drzwiami spał czujnie Sebastian. Kiedy byłam już dostatecznie daleko zaczęłam iść normalnie. Chłopak też się namęczył. Zaczęłam szukać łazienki. Znalazłam ją na parterze.
Kiedy byłam już umyta i ubrana. Nie wiedziałam co mam robić. Wyszłam na zewnątrz i chciałam usiąść na schodach ale wpadłam w jakąś postać...

niedziela, 8 grudnia 2013

Chapter II

Ucieczka nie zawsze oznacza wolność.
Właśnie wolność to swoboda być sobą. Nie udawanym, ale najprawdziwszym sobą. Wolność to nie ograniczone szczęście. I dlatego należy się nią cieszyć, starać się ją utrzymać jak najdłużej.
Ja swoją wolność straciłam wiele lat temu, dlatego każdy nowy dzień jest światełkiem nadziei na jej odzyskanie. Powiecie: "Nadzieja- matka głupich". Możliwe. Jednakże to jest jedyne co mi zostało.
Nie mogłam się dłużej zastanawiać. Lecą czułam jedynie jak wiatr rozdmuchuje mi włosy. Nie czekając ani chwili dłużej ściągnęłam z prawej ręki bat z elektrum i rzuciłam nim o posąg jednego z aniołów. Bicz zaplątał się wokół szyi figury. Był bardzo stabilny, ale wiedziałam że długo mnie nie utrzyma, dlatego w chwili zatrzymania starałam się dostać jak najbliżej ściany. Po krótkiej chwili udało mi się to i stanęłam stabilnie na jakiejś płaskorzeźbie. Do ziemi mi zostało jakieś dwa metry w związku z tym spokojnie skoczyłam. Nogami odebrałam cały impetem skoku.
Spojrzałam w górę.Na posągu został mój bat. Z okna z którego uciekłam nikt nie zaglądał.
"Nigdy nie oglądaj się do tyłu, chyba że masz demona za sobą" to zawsze powtarzał mój nauczyciel. A mówiąc o nim, nie wiadomo skąd pojawiło się jego dwóch wysłanników. Dokładniej dwóch wyklętych. Złapali mnie za ręce, nawet się nie wyrywałam, i zaczęli prowadzić do ściany przy której stał Magnus Bane Wysoki Czarownik Brooklynu. Jak na Dziecko Lilith był całkiem przystojny. Nawet jego kocie oczy mi nie przeszkadzały, nawet moim zdaniem dodawały mu drapieżnego wyglądu. Ale to ciągle był Podziemny.
Zaczął mamrotać pod nosem zaklęcie do otwarcia bramy. Były w nieznanym mi języku. Po chwili przede mną ukazała się brama. Była tak zaczarowana że prowadziła do jednego miejsca.
- Powiedz Dallasowi - zatrzymał wyklętych przed przejściem- że mój dług jest spłacony i niech sobie teraz radzi sam. Bye mała.- Uśmiechnął się i za pstryknięciem palca zniknął.
Wyklęci nie czekali dłużej wepchnęli mnie w przejście. Nagle wylądowałam na czerwonym dywanie w wielkiej sali balowej. Po prawej i po lewej stronie stało po cztery kolumny w tylu jońskim z brązowego marmuru ozdobione złotymi ornamentami. Ściany były idealnie dopasowane do filarów, czyli w kolorze cappuccino, miały także delikatne akcenty bieli. Sufi znajdował się jakieś osiem metrów nad podłogą, która była w stylu szachownicy.  Sklepienie skladało się z witrażu przypominającego anioła Raziela i trzech Darów Anioła.
Nie musiałam długo czekać, ponieważ po chwili za mną usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Nie odwracałam się po prostu czekałam.
- Coś Cię długo z nami nie było.- oznajmił niski męski głos. Po moich plecach przeszedł dreszcz.- Może będziesz tak łaskawa i mi to wyjaśnisz?- Dallas używał tego tonu, zawsze gdy był ze mnie nie zadowolony i zbliżały się kłopoty. Oczywiście dla mnie. Zaczął mnie okrążać.
- Wykonywałam zadanie- starałam się opanować strach.- Zamiast dwóch demonów, było cztery i napotkały mnie pewne komplikacje.- mówiłam lakoniczne, bo wiedziałam że im więcej powiem tym bardziej będę miała przechlapane.
- To jakie komplikacje trwają aż trzy dni?- to aż tak długo byłam nieprzytomna?
- Demon ugodził mnie w brzuch. Zemdlałam, a gdy się obudziłam była w Instytucie.-starała się za nim nie rozgląć.
- Pytali o coś?
- Nie, bo zaraz po obudzeniu uciekłam
-Dobrze.- stanął ze mną twarzą w twarz. Patrzyliśmy tak na siebie około pięciu minut. Jego niebieskie oczy coraz bardziej przyprawiał mnie o dreszcze. Dallasa bałam się od zawsze, bardziej niż Valentina, mojego ojca. - Zabrać ją do salki- nie mogłam się sprzeciwiać. Salka było to pomieszczenie tortur i eksperymentów.
Dallas kontynuował badania nad stworzeniem idealnego Nocnego Łowcy.  Tym doświadczeniem byłam ja. Na każdym kroku on i jego narzeczona Ann przypominali mi o tym że nawet nie jestem człowiekiem, tylko potworem. Te tortury, mówili, że są czymś co trzyma mnie przy człowieczeństwie. Wmawiali mi że każda istota ludzka odczuwa taki ból każdego dnia. A ja sama nie wiedziałam w co mam im uwierzyć.
Przed każdymi torturami nauczyłam się hibernować, to znaczy zasypiać tak aby nie czuć nic. Jedynym minusem tego było to że gdy się budziła ból był dwa razy silniejszy niż podczas męczarni.
Dwóch sługusów prowadziło mnie do salki. Ja nawet nie chciałam widzieć tego mniejsca zamknęłam oczy i zaczęłam powoli hibernować.
Hibernacja była dla mnie zaśnięciem, z którego ja mogłabym obudzić w każdej chwili. Śniłam o przystojnym blondynie, który w pewnym sensie uratował mi życie. Był ubrany cały na biało w ręku trzymał seraficki nóż i magiczny kamień. Jego ciało zdobiły złote runy. Stał do mnie tyłem i mogłam mu się bardzo dokładnie przyjrzeć. Był trochę starszy ode mnie. Włosy miał w nie ładzie, co u niego wyglądało cholernie seksownie.
Jakby wyczuwając moją obecność odwrócił się do mnie. Nie wiedząc czemu od razu spuściłam wzrok, dzięki temu mogła dokładnie przyjrzeć się w to co jestem ubrana. Miałam na białą krótką sukienkę w stylu greckim i była bez butów. Ręce podobnie do blondyna miałam ozdobione złotymi runami. Nie czułam także włosów na plecach więc prawdopodobnie były spięte.
Chcąc zobaczyć jego podniosłam wzrok. Blondyn znajdował się już tylko kilka centymetrów ode mnie. Chciałam przyjrzeć się jego twarzy, aby to zrobić musiała znacznie podnieść głowę do góry.
Jego oczy były w kolorze złota i były najpiękniejszym widokiem jaki kiedykolwiek widziałam. Pachniał mydłem, popiołem i coś na wzór słońca (jeśli słońce ma jakiś zapach to właśnie on tak pachniał).
Wziął mnie za rękę i ułożył nasze dłonie tak że do siebie przylegały. Jego dłoń była znacznie większa od mojej, ale mi się to podobało. Trzymając jego rękę nie wiedząc czemu czułam się bezpieczna i szczęśliwa, i taka jakby pełna. Tak jakby on był moją brakującą częścią a ja jego. Patrzenie w jego oczy było naturalną reakcją mojego ciała na jego. Uśmiechnął się do mnie, a ja to odwzajemniłam.
Teraz widziałam że znalazłam swoje miejsce na ziemi, gdzie byłam wolna, gdzie nie musiałam uciekać, gdzie mogłabym być sobą.
W pewnym momencie blondyn zniknął, a ja poczułam że tonę. Obudziłam się w jednej chwili. Pierwsze co zarejestrowałam to był fakt że jeden wyklęty niesie mnie przerzuconą przez ramię. Drugą że nie zaciąga mnie do lochu tylko w stronę sali balowej. Trzecią rzeczą był ogromny ból, przez który ledwo widziałam na oczy. Spojrzałam na swoje ręce. Były całe mojej we krwi.
Po chwili Wyklęty rzucił mnie na ziemie na czarno-białe płytki, uważając przy tym aby nie ubrudzić dywanu. Leżałam na brzuchu. Twarz miałam schowaną pod zlepionymi od krwi włosami.
- Wstawaj- rozkazał niski kobiecy głos. Znałam go aż za dobrze. Powoli zaczęłam wstawać, jakbym tego nie zrobiła oberwałabym jeszcze mocniej.
Kiedy odgarnęłam włosy z twarzy i w miarę prosto stałam, przede mną ukazał się widok mojego ojca i trzech chłopaków niewiele starszych ode mnie.Wszyscy ubrani w strój bojowy. Musiała się im trochę przyglądać żeby zrozumieć że to są moi bracia. Moje serce zaczęło szybciej bić, chciałam do nich podbiec i się przytulić, ale oni stali i nie wzruszenie patrzyli na mnie.
- No proszę.- Valetine podszedł do mnie i złapał mnie za policzki dokładnie mi się przyglądając. Jego dotyk sprawił mi jeszcze więcej bólu.- Jesteś taka podobna do swojej matki. Tylko że ona była silną kobietą a nie czymś takim- pchnął mnie i odleciałam kilka kroków dalej. Nie upadał, całe szczęście utrzymałam równowagę.
- Słodziutka- odezwał się Dallas, który stał koło Ann cały czas śmiejąc się ze mnie.- Doszedł nas nakaz i nie tylko nas. Wszyscy Nocni Łowcy poniżej dwudziestego roku życia mają się stawić u Inkwizytora za trzy dni. Nie podoba mi się to... ale tutaj są twoi bracia- wskazał na chłopaków i przy słowie bracia zrobił znak cudzysłowia.- Lepiej się zapoznajcie i pojedziecie tam jako jedna pieprzona szczęliw...- Nie dokończył zdania. Lewa ściana wybuchła i po kilku minutach przeszło przez nią około dziesięciu Nocnych Łowców uzbrojonych po pas. Wszyscy co byli w pomieszczeniu zaatakowała nowo przybyły. Ale nie mieli szans. Z każdą chwilą ból stawał się coraz ostrzejszy. Starłam się uciec, więc cofałam się aż natknęłam się na jedną z kolumn. Usiadłam opierając się o nią. Stamtąd miałam doskonały widok na pole walki i widziałam, że Dallas i reszta sobie nie radzą. Po chwili zauważyłam zgraję Wyklętych która zaakatowała Nocnych Łowców, gdy tamci się wycofywali.
Nagle jeden z Wyklętych zaczął biec w moją stronę, a ja byłam zbyt słaba żeby się bronić...