Zmiana. Wszystko wokół nas się zmienia. Cały świat. Wszystkie stworzenia i rośliny. Wszyscy ludzie. Jedni bardziej inni.. no cóż... trochę mniej. Może być zmiana na lepsze lub zmiana na gorsze Ale każda zmiana ma swój czynnik. Jest od czegoś zależna. Przynajmniej moja taka była, ale chyba lepiej jak zacznę od początku...
To było jakieś dziesięć może dziewięć lat temu. Pamiętam tyle że byłam małą dziewczynką. Może nie pamiętam ile w tedy miałam lat, ale nie zapomniałam co stało się tamtego dnia. Dzień był cudowny. Ciepło, słonecznie, błękitne niebo a na nim kilka białych niczym śnieg obłoków. Nie było wiatru, czyli jak by to określili Przyziemni zwykły wakacyjny dzień.
Biegałam z moim pupilem Dante po ogrodzie mojej matki, który podobno był jej ulubionym miejscem. BYŁ... no właśnie BYŁ. Jocelyn umarła nie długo po moim urodzeniu. To nie było związane z komplikacjami po porodowymi ale z jej pracą. Zginęła nawet nie tyle co tylko zniknęła i nikt o niej nigdy więcej nie słyszał ani jej nie widział. Poszukiwano ją bardzo długi czas, aż w końcu stracono nadzieje.
Mój tata tym czasie szykował obiad. Nawet na zewnątrz unosił się zapach pieczonego kurczaka. Moi bracia ganiali za sobą z mieczami. Może dla Przyziemnych to dziwne, ale dla nas Nocnych Łowców była to jedna z najnormalniejszych rzeczy na świecie. Czyli od dziecka obcowanie z bronią. Mi nigdy nie pozwalali się z sobą bawić. Zawsze byłam dla nich za mała. Było ich trzech Huter, Arash, Emmet.
Ale wracając do mojej historii...
Biegając zauważyłam że od strony Idrysu jadą w stronę mojego domu trzy czarne karoce . Nie było by to dziwne gdyby ktoś ktokolwiek kiedykolwiek nas odwiedził. Nie zastawiając się dłużej pobiegłam do taty.
- Tatusiu- pociągnełam go za sweter.
- Tak cukiereczku?- wziął mnie na ręce i przytulił.
- No bo tam- wskazałam w tedy swoją malutką rączką w stronę drogi- Jadą trzy karoce.
Pusta maska przez moment ukazywała szok a później znów przybrała dawną formę.
- Chłopaki!- postawił mnie i poszedł do okna wołać moich braci.- Do domu natychmiast.
Z takim tonem jakim wyrażał się mój tata nie było miejsce na sprzeciw, więc niedługo później byliśmy wszyscy w domu. Jak tylko chłopcy znaleźli się w domu, Valentine (mój ojciec) poszedł na wyższe piętro tam gdzie znajdowały się sypialnie. Nie rozumiejąc dlaczego Arash i Emmet zaczęli mnie przytulać. Huter szukał czegoś w szafce. Po chwili wyciągnął z jednej z nich pożółkniętą kopertę.
- Tata nie może się dowiedzieć że masz taką kopertę- wręczył mi ją.- to ma być nasza tajemnica. Pamiętaj że masz ją dopiero otworzyć jak będziesz duża?
- Ale kiedy taka duża?-zapyatała przytulając się do niego mocnej. Kopertę schowałam pod koszulkę.
- Musisz chwilę poczekać- w tym momencie do kuchni wszedł tata- Wybacz mi nic na to nie mogłem poradzić. Obiecuję znajdę cię i obronię. Do widzienia siostrzyczko- wziął i pocałował mnie w czoło. Valentine wyrwał mnie z uścisku Hutera, który wraz z Emmetem i Arashem płakali. Ja też zaczęłam płakać i wyrywać się z ojca uścisku.
Po chwili byliśmy koło drzwi. Valentine się odwrócił
- Wracać do kuchni- moi bracia byli przestraszeni i wrócili do pomieszczenia. Ale nawet jako mała dziewczynka wiedziałam dobrze że dostaną porządne lanie.
Przy drzwiach stał starszy mężczyzna. Miał białe włosy i bardzo brzydki wraz twarzy. Jak tylko go zobaczyłam przestałam się wyrwać z uścisku ojca ale instynktownie przytuliłam się bliżej. Nie tyle co przytuliłam a o ile kruczowo się trzymałam. Mimo to udało mu się wyrwać mnie z uściku i oddać w ręce mężczynzy.
- Pamiętaj mała suko ja nienawidzę jak ktoś mi coś odbiera, albo też nienawidzę zostawiać śladów zdrady- jak tylko to powiedział, bardzo mocno w twarz. Bolało mnie to a mimo wszystko przestałam płakać. Raz na zawsze. od tamtej pory już nie płaczę, bo od tamtego dnia zaczęła się wielka zmiania, której czynnikiem były dni pełne smutku, cierpienia... i samotności.
super prolog.Czekam na next i zapraszam na mojego bloga
OdpowiedzUsuńhttp://jace-i-clary-forever.blogspot.com/