wtorek, 24 grudnia 2013

Chapter IV

Kiedy tylko go dotknęłam wiedziałam kim jest ta postać. Dotyk jego szorstkich dłoni sprawiał mi kiedyś radość i poczucie bezpieczeństwa, a teraz jedynie strach i obrzydzenie. Nienawidziłam go, a to sprawiało że się bardziej bałam.
Strach przejmował całą kontrole nade mną. Momentalnie zrobiło mi się zimno. Nie wiedziałam co mam robić uciekać, czy zostać i walczyć do końca. Byłam sparaliżowana nie mogłam ruszyć najmniejszą częścią swojego ciała, więc musiałam wybrać to drugie.
Przytulił mnie, albo zrobił coś co wyglądało jak to. Po prostu szarpnął mnie mocno i poleciałam w jego ramiona. Był bardzo silny i zaczął mnie nimi dusić. Chciałam się wyrwać, ale im mocniej próbowałam tym on mocniej ściskał aż zabrakło mi tchu. Nie mogłam oddychać, co sprawiło że osłabłam. Więc kiedy tylko przestałam walczyć on rozluźnił uścisk. Delikatnie się pochylił na wysokość mojej twarzy
-Qui non est mecum, contra me est*- powiedział i spojrzał w moje oczy. W tamtym momencie mogłam zobaczyć jego czarne puste oczy, które posiadał człowiek zdolny do wszystkiego, aby osiągnąć swój cel. Kątem oka dostrzegłam jakiś błysk i poczułam okropny ból w klatce piersiowej. Upadłam i modliłam się o słodkie wybawienie. W tym samym momencie Dallas ukląkł.
- Vulnerant omnes, ultima necat**- przekręcił sztylet.
Zamknęłam oczy i poczułam znów ogromny strach. Zaczęłam krzyczeć. Kiedy otworzyłam oczy byłam w izbie chorych, cała byłam oblana zimnym potem. To tylko sen. Chciałam się rozglądać, ale kiedy tylko zrobiłam delikatny ruch zaczęła mnie palić klatka piersiowa, dokładnie w tym samym miejscu co był wbity sztylet. Dopiero po chwili dotarło do mnie że nie jestem sama. Na kanapie koło wejścia siedział starszy przygarbiony mężczyzna w tweedowym garniturze. Na jednym z policzków miał długą bliznę.  Pod koszulą dostrzegłam kawałek czarnego znaku. Zatem to był Nocny Łowca.  Bardzo uważnie mi się przypatrywał.
- Już skończyłaś?- zapytał z lekkim uśmiechem, który bardziej wyglądał jak grymas na twarzy. Jego głos mi kogoś przypomniał. W mojej głowie pojawiło się wspomnienie, jak miała pięć lat do mojego ojca co dziwne przyszedł gość, nazywał się Hodge St... Valentine zaprosił go do swojego gabinetu i zamknął przed swoimi dziećmi.
- Hodge?- usłyszałam chrypę we własnym głosie, ale mimo to widać było że go zaskoczyłam.
- Skąd mnie znasz?
- Powiem tak, że każda informacja to władza- uśmiechnęłam się do niego. On wcale nie wyglądał na szczęśliwego. Zamiast coś mi odpowiedzieć wstał.
- Idziemy, natychmiast- wyglądał jak bym go nie źle wkurzyła. Starała się jak najwolniej wstać i iść żółwim tempem. Wiedziałam doskonale że to go zdenerwuje i o to właśnie mi  chodziło. Moim jednym z nie licznych talentów było granie ludziom na nerwach. Szłam za nim dokładnie rozglądając się, szukając ewentualnej drogi ucieczki.
Dallas mimo że go nienawidziłam, dał mi bardzo solidny trening. Jedną z nich właśnie było że najlepiej aby przetrwać trzeba poznać dokładnie terytorium.
Korytarz był identyczny jak w moim śnie. Biały od dołu obity płytami dębowymi. Co parę metrów po  prawej stronie znajdował się obraz lub okno z witrażem zaś po lewej znakowało się mnóstwo drzwi Mimo tego że korytarz był jasny był zarazem straszny i przygnębiający.
Hodge prowadził mnie aż na sam koniec korytarza gdzie znajdowały się podwójne wrota. Obejrzał się na mnie, a że była kilkanaście metrów za nim musiał chwile poczekać. Co chwilę zaciskał i prostował dłoń, bądź delikatnie stukał nogą, co oznaczało że był wkurwiony i to prawdopodobnie na mnie. Mimo to uśmiechnęłam się do niego. Kiedy tylko dotarłam do niego otworzył ogromne drzwi.
Za nimi znajdowało się ogromne powierzchniowo i wysokie pomieszczenie po brzegi wypełnione książkami.Drzwi były usytuowane wyżej więc aby dostać się na sam środek sali trzeba było zejść schodami. Po prawej i po lewej stronie znajdowały się pułki z książkami, księgami, papirusami i innymi takimi na które aby się dostać trzeba było wchodzić na drabinkę. Na przeciwko drzwi znajdowała się ściana z okna.  W samym środku biblioteki znajdowały się najważniejsze eksponaty Nocnych Łowców a zaraz za nimi znajdował się przepiękny posąg anioła Raziela trzymający Kielich Anioła i Miecz. W jednym z końców znajdowało się wielkie biurko kunsztownie zdobione, a na przeciwko znajdowały się fotele i sofy obite czerwoną skórą. Gdzieś musiał być też kominek bo słyszałam trzaskające drzewo. Biblioteka była jednym z najwspanialszych pomieszczeń widziałam, a widziałam ich sporo, ponieważ Dallas kochał podróżować i zawsze mnie zabierał ze sobą.
Widziałam praktycznie cały świat między innymi kwitnące wiśnie w Japonii, czy kolorowe tulipany w Holandii, czy ruiny greckiego i rzymskiego imperium, czy plemienne zwyczaje Afryki, czy ruiny imperium Inków, Majów, czy tez piaszczyste plaże Australii, czy też wielkie miasta takie jak Londyn Nowy Jork, Paryż, Moskwa, Barcelona, ale nigdy nie byłam szczęśliwa. Nigdy nie wiedziałam gdzie jest moje miejsce na świecie. Nie miałam własnego domu, nie miałam do kogo wracać. Nikomu na mnie nie zależało. Mogłabym zniknąć i nikt by się nie zoreniował.
Dallas może i mnie wychowywał, ale zawsze traktował jak marionetkę, jak broń. Tortury miały mnie wzmocnić, albo zobaczyć jak długo mogę wytrzymać. Ile może wytrzymać ludzkie ciało, dlatego zawsze mnie po nich leczył. Nie on tylko Magnus.
- Piękny widok- z moich rozmyślań wyrwał mnie męski głos.  Spojrzałam w stronę źródła dźwięku. Koło mnie stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna około czterdziestki. Miał czarne włosy gdzieniegdzie prześwitywały siwe pasma z brodą. Ubrany był w typowy strój bojowy Nocnego Łowcy- Zapraszam- staromodnym gestem wskazał na jedne ze schodów. Podążyłam w wskazanym kierunku. Mężczyzna prowadził mnie w kierunku foteli.- Kawy, herbaty, wody?- zapytał kiedy usiadłam na jednym z foteli. Wybrałam miejsce naprzeciw drzwi, abym miała lepszy widok kto wchodzi.
Pokręciłam głową, obserwując najmniejsze szczegóły w pomieszczeniu i szukając drogi ucieczki.
-Urodzony Nocny Łowca- zaśmiał się mężczyzna siadając naprzeciwko mnie podając mi filiżankę herbaty- Mów do mnie Robert- wyciągnął rękę. Na jego dłoni znajdował się sygnety z L więc był prawdopodobnie Lightwood, miał także runę małżeństwa. Delikatnie uścisnęłam jego rękę. - Więc do jakich wniosków doszłaś?- uśmiechnął się. Dokładnie mu się przyjrzałam miał bardzo miły wyraz twarzy.
- Nazywasz się Robert,- zaczęłam grzecznie odpowiadać na jego pytanie- prawdopodobnie należysz do jednego z najznamienitszych rodów Nocnych Łowców, czyli Lightwoodów.- kątem oka dostrzegłam jak ktoś wchodzi do biblioteki- Masz żonę, bardzo władczą i trójkę bądź czwórkę dzieci, w czym większości to chłopcy. Masz około trzydziestu ośmiu lat, a pobrałeś się około dwudziestki. Mieszkasz w Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie gdzieś we wschodniej części, ale wychowywałeś się w Idrysie i chodziłeś tutaj do szkoły i przyjąłeś tutaj szkolenie. Prawda?- starałam się mówić neutralnym tonem.
- Jestem pod wrażeniem- powiedziała kobieta stojąca obok drzwi. Była starsza, włosy do ramion, cienkie usta. Ubrana była w szarą marynarkę i spódnice pod kolor.- Nie wiele osób dostrzega tyle szczegółów i wysuwa z nich tak szybko wnioski. Nie pomyliłaś się w ani jednym detalu, to bardzo interesujące.
- To jedynie nauka przetrwania- odpowiedziałam jej
- Robercie możesz nas zostawić?!-  zapytał, co raczej brzmiało jak rozkaz. Mężczyzna bez słowa wstał i wyszedł z pomieszczenia. Obie odprowadzałyśmy go wzrokiem. Kiedy tylko w bibliotece rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, kobieta usiadła na miejscu Roberta. Uważnie ją obserwowałam.
Poruszała się powoli i z gracją. Nalała sobie do filiżanki herbatę.- Wiesz kim jestem?
- Obstawiam że Inkwizytorką
- To też wyczytałaś ze mnie.
- Nie, widziałam cię kilka razy jak przewodniczyłaś Radzie Clave.
- Wiesz że nie powinnaś w nich uczestniczyć.- widać było że to ją trochę zirytowało, bo nie wykonywałam jednego z jej głównych poleceń, ale miałam to w nosie
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale czasami to nie jest zależne od nas.- uśmiechnęłam się do niej
- Mniejsza z tym.- odstawiła zbyt głośno filiżankę ze spodkiem na stół.- Jak się nazywasz drogie dziecko?
- Clarissa Adele- starałam się na neutralny ton.
- A nazwisko?
- Nie wiem, nikt nigdy mi nie powiedział.- wolałam kłamać niż powiedzieć kim naprawdę jestem.- Nie znałam rodziców odkąd pamiętam zawsze byłam zabawką Dallasa.
- Oznacza to że byłaś tam od zawsze?
- Nie wiem czy od zawsze, ale na pewno odkąd pamiętam.
- Kim był dla ciebie Dallas?- Inkwizytorka wstała i zaczęła chodzić po całym pomieszczeniu. Nie patrzyła na mnie, za to ja uważnie obserwowałam jej każdy ruch.
- Był osobą, która mnie szkoliła, traktowała jak osobistą zabawkę na wiele sposobów. W skrócie był moim oprawcą, ale także osobą która mnie wiele nauczyła.
- Nie wiem kim jesteś- nagle zjawiła się przy mnie, trzymając mnie za gardło i podkładając pod niego nóż. Jak na tak starą kobietę miała nie złe ruchy.- ale nie pozwolę ani jemu, ani Valentinowi, ani tobie zniszczyć Clave i porozumienia. Rozumiesz?

5 komentarzy:

  1. O.
    Ciekawe rozwinięcie akcji, ale kiedy Jace, Alec, Isabelle, Simon?

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Kiedy następny rozdział, bo już nie mogę się doczekać.

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny rozdzial zresztą jak wszystkie uwielbiam twój styl pisania ale co się stało z Sebastianem ?

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny rozdział zresztą jak wszystkie inne.czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  5. szkoda ze clary nie przyznala się do swojego nazwiska ale poza tym rozdzial wprost fantastyczny pisz dalej czekam n następny rozdzial

    OdpowiedzUsuń