niedziela, 14 lutego 2016

Chapter VII

W życiu jest tak że niszczymy siebie nawzajem. Kawałek po kawałku, z dnia na dzień. Często sprawia nam to przyjemność. Nie patrzymy na uczucia innych ludzi, nie obchodzą one nas. Jesteśmy egoistyczni. Zapatrzeni w siebie. Nie umiejący się cieszyć, głupcy. Tym właśnie jesteśmy. Bo skoro samotni to i nieszczęśliwi. Sami sobie to robimy. Niszcząc kogoś, niszczymy siebie, nasze człowieczeństwo. Ten element odróżniający nas od zwierząt. I właśnie, dlatego z dnia na dzień stajemy się nimi. Stajemy się bestiami.
Starając się zostać panem wszechświata. A tak się nie da. To nie jest możliwe. Musimy pierwsze zapanować nad własnym życiem, wbrew pozorom niekontrolowanego przez nas. Zawsze jest ktoś na górze. Jedni wierzą że tym kimś jest Bóg inni zaś że przeznaczenie. Spytacie się mnie czy ja wierzę? Nie wiem. Ale wiedziałam jedno na pewno że wszystko da się przeżyć. 
Starałam się jak najbardziej wmieszać w tłum czarny strój idealnie do tego pasował, ale tylko wtedy gdy było się chłopakiem. Wszystkie dziewczyny w szkole ubrane były tak kolorowo że wyglądało to jak chodząca tęcza. Wszędzie kolory, aż rzygałam tęczą. Nie rozumiałam takich dziewczyn, które starały się jak najbardziej wszystkim przypodobać, szczególnie facetom. Albo zrobić tak aby wyjść na tą najlepiej ubraną. Dla mnie to były trochę takie przyziemne sprawy. 
O siódmej rano zaczynał się test, który miał określić nasze zdolności do nauk Przyziemnych. Po co nas tego uczyli nie wiem. W szkole obowiązywała nas wszystkich historia Nefilim, runoznastwo, no i oczywiście treningi. Aby było sprawiedliwie każdy z nas dostał specjalny strój do ćwiczeń. Czytaj biały podkoszulek i czarne dresy dla chłopców, i czarne obcisłe dresy dla dziewcząt. Mieliśmy zakaz wnoszenia własnej broni na teren szkoły. Ale mimo to ukryłam magiczne pudło z nią w mojej szafce. Wszystko dzięki przezorności Magnusa. 
Wyniki miały być ogłoszone na następny dzień. Dlatego dziś było tylko powitanie nauczycieli, oprowadzenie po szkole. Na moje nieszczęście złapała mnie Inkwizytorka, gdy wszyscy mogli pójść do domu bądź do internatu ja musiałam udać się z nią do jej gabinetu. Rozmowę ze mną nie przeprowadzała sama był z nią Robert. Oboje ubrani bardzo elegancko aż dziwnie jak na Nocnych Łowców.
Kiedy usiadłam na wskazanym miejscu. Do pokoju wszedł Cichy Brat. Sunął się niczym wiatr nie wydając przy tym żadnego dźwięku. On nawet nie szedł on lewitował. Ubrany w zwyczajową szatę swojej grupy miał zasłoniętą twarz. Wiedziałam że jego twarz jest pokiereszowana przez runy, a usta zaszyte aby nie mogli wypowiadać słów. 
-Clarisso - odezwała się do mnie beznamiętnym głosem Inkwizytorka- To jest brat Nathaniel, jeden z pierwszych Cichych Braci. Chcę aby był przy Twoim przesłuchaniu, gdyż posiadł on zdolności wyczuwania kłamstwa. Kamień pozwoli nam wydobyć z Ciebie informacje gdybyś nie chciała nam nic powiedzieć.  Zrozumiano?- kiwnęłam głową i podała mi kamień- Dobrze więc zacznijmy. 
Kiedy pierwszy raz spotkałaś Dallasa?
- Dallas- popatrzyłam raz na Imogen raz na Roberta. W moich rękach kamień zaczął się ogrzewać, a przed moimi oczami pojawiły się obrazy. Wspomnienie mojego pierwszego spotkania z tym człowiekiem- Miałam pięć może sześć lat kiedy go pierwszy raz spotkałam. Przywieźli mnie do niego.
- Kto Cię przywiózł?- zapytał Robert notując moje zeznania.
- Nie wiem nie znałam tych ludzi-  Konsul i Inkwizytorka spojrzeli na Nathaniela,
- Mówi prawdę- odezwał się mojej głowie głoś Cichego Brata. Miał przyjemny dźwięk, pewnie zanim dołączył do zgrupowania był śpiewakiem.
- Co on Ci robił?- zapytała Inkwizytorka uważnie mi się przyglądając
- Początkowo był dla mnie dobry- śmiech mnie zbierał jak sobie o tym pomyślałam- Traktowałam go jak wujka. Później zaczął mnie traktować jak popychadło
- A kiedy to się stało?
-  Kiedy nauczyłam się władać bronią, zaczął mnie wysyłać misje
- Misje?
- Swego rodzaju zadania, w których zaczął sprawdzać moje umiejętności
- A co jeśli nie podołałaś zadaniu?- zapytał Robert, na co Inkwizytorka obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.
- Wtedy mnie torturował, bił i znęcał się nade mną- powiedziałam to ze spokojem, ale wracanie to tego nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy.
- Czy on Cię w ten sposób wykorzystywał?- troska jaka przebijała ze wzroku Roberta, było dla mnie czymś nie zrozumiałym. Po co miał się ktoś martwić o kogoś takiego jak ja? Byłam przecież nikim. Imogen też nie wyglądała na zadowoloną, gdyż przedmuchanie schodziło na zły tor.
- Nie, nigdy mnie w ten sposób nie dotknął, przecież w tym wszystkim uczestniczyła jego ówczesna narzeczona- usłyszałam jak drzwi delikatnie się otwierają, pewnie kolejny wysłannik Clave który miał być świadkiem. Imogen i Robert spojrzeli w tamtą stronę. Ja nie miałam ochoty patrzeć, Super kolejna osoba do posłuchania opowieści o biednej i pokrzywdzonej dziewczynie, jakie to słodkie, chodźmy razem poużalać się nad nią i jej nieszczęśliwymi losem.
- Młoda damo,- przemówił najwidoczniej w mojej głowie brat Nathaniel- nie wypada być takim opryskliwym w stosunku do osób których się nie zna.
- Nie wypada - spojrzałam na Cichego Brata- podsłuchiwać czyjś myśli. Nie uważa pan? Tego was uczą w zgromadzeniu
- Imponujące, nigdy nie spotkałem Nocnego Łowcy który potrafi porozumiewać się myślami. Gdzie nabyłaś tą umiejętność?
- To nie umiejętność tylko dar. Dar od mojego dobrego przyjaciela, czarownika.
- Dobrze- przerwał nam głos Inkwizytorki- więc jakiego typu były te tortury?
- Tortury, jak tortury- popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, jakbym opowiadała coś najzwyczajniejszego w świecie, ale dla mnie to było normalne i codzienne-  Godzenie różnorodną  bronią, w różne części ciała ale nigdy w serce i mózg, Podpalanie żywcem, oczywiście bicie, podtapianie, stosowanie krzesła elektrycznego.
- To dlaczego na Twoim ciele nie ma ran?- zapytała osoba znajdująca się koło drzwi. Ten głos znałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
- Czarownik mnie leczy- odpowiedziałam lakonicznie. Starałam się unikać myślenia o imieniu Magnusa, nie chciałam go mieszać w te wszystkie sprawy, i tak mi już dużo pomógł nie chciałam żeby cierpiał jak wszystko potoczy się jak zwykle źle.
- Jak się nazywał?- zaciekawiła się Inkwizytorka
- Nie znałam go wtedy- powiedziałam wymijająco. Cichy Brat kiwnął głową jak gdyby na potwierdzenie prawdomówności moich słów.
- Dobrze- Inkwizytorka uważnie mi się przyglądała- Więc zacznijmy od innej strony. Kim jesteś?
- Clarissa, wiek 17 lat- odparłam automatycznie.
- A nazwisko?- zaciekawiło to Inkwizytorkę, widocznie niebyła zbytnio zadowolona z mojej lakonicznej odpowiedzi.- Rodzice?
- Zawsze byłam niczyja- powiedziałam to pewnym głosem, przyzwyczaiłam się do tego faktu- Nigdy nie miałam rodziny.
- A rodzice co się z nimi stało?- zapytał Robert. Widać było po nim że jest mu mnie żal. Imogen nie wyrażała żadnych emocji, o ile osoba jej postury może jakiekolwiek mieć.
- Oboje mnie zostawili- to wyznanie nie było dla mnie czymś wielkim, jak by było dla większości osób, ja po prostu znałam swoje życie na tyle, że wyrażanie jakichkolwiek emocji i wartości jest dla jednostki destrukcyjne. Wolałam swoje uczucia pozostawiać dla siebie do czasu walki, kiedy mogłam ich użyć w przydatny sposób.- Pierwsze matka, później ojciec- bardziej bolało mnie jednak to że mnie zostawił ojciec, przez pewien okres był dla mnie kimś ważnym ale z czasem stał się osobą którą najbardziej nienawidziłam. Można by było uznać że Dallas był swego rodzaju rodzicem, który mnie wychował, wytrenował, nauczył wszystkiego cokolwiek umiałam w życiu. Za to byłam mu wdzięczna, ale że później traktował mnie jak szmatę to już zupełnie co innego.
- Dobrze więc- Imogen wzięła notatki które spisywał Robert, widocznie zadowolona z mojej prawdomówności- Czy może kiedykolwiek słyszałaś o jego planach?- znałam taktykę Inkwizytorki, zadała mi osobiste pytania żeby mnie zmylić, żeby później mogła wykorzystać moment w którym zada mi pytanie i na nie odpowiem prawdopodobnie prawdą, ale po co miałabym cokolwiek ukrywać o Dallasie?
- Wiem tylko tyle że planuje coś wielkiego, nie wiem dokładnie co, ale to ma zmienić zupełnie Świat Cieni.- zaciekawienie na twarzy Inkwizytorki wskazywało na to że jest zadowolona z dobytku w postaci mnie. Bo coś już wiedziałam nie to co inni.
- Powiedział Ci to wprost?
- Nie, podsłuchałam jednej z jego rozmów.
- Z kim?
- Z kimś od was- szok, tak to było to dla nich
- Jak to od nas?- Imogen nie mogła w to uwierzyć, to było po niej widać, i to że nie podobała jej się ta informacja, była nieźle wkurwiona.
- Po prostu macie wtykę, która informuje Dallasa o waszych poczynaniach
- Jakich poczynaniach?- zapytał również zdenerwowany Robert
- Dallas z tego co zauważyłam dostawał raport ze wszystkich waszych zebraniach, walkach w różnych miastach, -stąd wiedział gdzie mnie wysłać- powiem tak, wiedział nawet kiedy, przepraszam za wyrażenie, ktoś skrobał się po dupie.- to ich dopiero zszokowałam, mnie zdziwiła moc tego kamienia, naprawdę sprawiał że mówiłam bardzo dużo, aż dziwne jak na mnie.
-Powiedziała prawdę- podsumował mnie Nathaniel
- Dziękuje Ci Clarisso- Inkwizytorka starała zakryć swoje zdenerwowanie, ale nie wychodziło jej to- myślałam że nie będziesz chciała współpracować i że będziemy mieli z Tobą problemy, ale widocznie pomyliłam się, dlatego chcę Cię przeprosić- łał, nikt nigdy tego nie robił. Nikt w życiu mnie nie przepraszał, zawsze to była tylko i wyłącznie moja wina i to ja byłam ta zła.- Chcę abyś dalej z nami pracowała i dochowała tajemnicy. To co dzisiaj zostało powiedziane między nami niech pozostanie. Byłabym wdzięczna jeśli pomożesz nam odnaleźć współpracownika Dallasa- powiedziała to w zupełnie inny sposób jak gdyby z podziwem.- Zgadzasz się?- popatrzyłam to na Imogen to na Roberta, który patrzyła na mnie z taką nadzieją, zresztą oboje patrzyli.
- Dobrze- odpowiedziałam po chwili
- Chcę abyś z kimś jeszcze porozmawiała- ruchem ręki pokazała tej osobie koło drzwi aby podeszła, po chwili zobaczyłam własną matkę. Oczy miała popuchnięte z płaczu, a na jej twarzy widoczny był smutek i zmartwienie- Zostawimy was same- dokończyła Imogen, i wszyscy wyszli, zabierając ze sobą kamień.
Zostałyśmy same, ja i moja matka. Popatrzyłam na nią miała na sobie zwykłą ciemnozieloną bluzkę i dżinsy. Sylwetkę miała zgrabną, była niska i drobna, tak samo jak ja. Oczy miała koloru szmaragdu, przez który przebijało się tyle emocji. Aż ciężko było mi je odczytać. Włosy miała rude, tylko kilka odcieni ciemniejszych ode mnie. Wyglądała jak starsza wersja mnie samej, to było dziwne uczucie.
Chwile siedziałyśmy w ciszy przyglądając się sobie nawzajem. Po chwili jednak odezwała się niepewnym głosem.
- Cześć, ko...- przerwała, widząc że nie za bardzo mi się to podoba. Pewnie bała się że zareaguje tak samo jak w Nowym Jorku i miała rację, bo nie miała najmniejszego prawa uznawać się za kogoś ważnego w moim życiu.
- Cześć- odpowiedziałam sucho. Była to zupełnie obca mi osoba.
- Poprosiłam Imogen- zaśmiała się smutno, innej osobie było by pewnie żal na widok tej kobiety, ale nie mnie- i proszę cię nie uciekaj. Chcę ci wszystko wyjaśnić, a później jeśli mi na to pozwolisz to chcę ci to wynagrodzić.
- Co ty niby chcesz mi wynagrodzić, matko?- ostatnie słowo wypowiedziałam z takim obrzydzeniem jak bym pluła jadem, widać było że zabolało ją to i dobrze bo miało.
- Nikt nie powinien być tak traktowany- łzy płynęły z jej oczu, tej kobiecie naprawdę było mnie żal. Ona chyba naprawdę się mną interesowała. Pewnie zabolało ją wtedy gdy powiedziałam że nie mam rodziny.- Nikt nie powinien tak ciebie traktować
- Ale traktował- stwierdziłam fakt- i to przez większość mojego nędznego i bezużytecznego życia.
- Twoje życie nie jest bezużyteczne?- obruszyła się Jocelyn.
- Szkoda że tego nie stwierdziłaś jakieś szesnaście lat temu- popatrzyłam jej twardo w oczy, zero emocji z mojej strony, nie chciałam żeby myślała że mnie to cokolwiek rusza- jak zostawiłaś mnie samą.
- Musiałam- spuściła wzrok- inaczej zabiłby ciebie i mnie.
- Że niby kto taki?
- Valentine
- A to wolałaś zostawić mnie na jego pastwę, sorry na pastwę Dallasa- oparłam się wygodniej o fotel- jak widzisz to nie było NIC TAKIEGO
- Skąd mogłam wiedzieć?- popatrzyła na mnie.- Nie wiedziałam że on cię od niego wyśle, myślałam że zostawi cię w spokoju, że cię wychowa...
- A potem cudownie zjawisz się ty i stworzymy jedną wielką szczęśliwą rodzinę- wcięłam jej się w słowo, nie potrzebnie, bo słowa te oznaczały że miałam nadzieje na jej powrót.- Powiem tyle co za dużo, tego świnie nie chcą.
- Przepraszam, chcę to wszystko naprawić.- duże krople jej łez spadały na podłogę.
- Po co? Wrzuty sumienia spać ci nie dają, czy może zostałaś na świecie sama?- przechyliłam głowę i jej się przyglądałam. Wyglądała tak niewinnie że aż głupio mi było ją atakować, ale Dallas mnie zawsze uczył żeby nigdy nie mieć skrupułów.
- Jesteś okrutna- z przykrością to stwierdziła Jocelyn.
- A jaka mam być? Co może mam skakać ze szczęścia że nie miałam matki w najgorszych jak na razie chwilach swego życia.
Zamilkła. Łkała. Jakie to było ckliwe, ale patrząc na nią uświadomiłam sobie, że ona chce być ze mną, a ja staje się tak sama jak Dallas, który w podobny sposób traktował ludzi. Niszcząc ich.
- Nie było ciebie przy mnie- powiedziałam w końcu cicho kiedy już wstawała i ruszała w stronę wyjścia, ale słysząc moje słowa znieruchomiała.- Byłaś palona kiedyś topiona?- nie usłyszawszy odpowiedzi, kontynuowałam.- Przez pierwsze dwie minuty jest nawet spoko, później jest coraz gorzej. Twoje płuca domagają się tlenu, zaczynają cię palić. Jak by ktoś nalał ci szklankę benzyny do ust i ją podpalił, powoli następuje utrata sił, z każdy ruch jaki wykonujesz chcąc się ratować, sprawia ci ból, którego nie możesz znieść. A potem jak dyby nigdy nic ręce wyciąga do ciebie Morfeusz, który poza twoim snem, pragnie Twojej duszy, której oni nie chcą oddać bo chcą mieć ją dla siebie, bo po chwili taką padniętą wyciągają ciebie na zewnątrz i czekają aż się ockniesz. Biorą twoje ciało i ciągnął je całą drogę, aby na końcu wrzucić cię do celi jak niepotrzebnego śmiecia.- Te słowa nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, nikt nigdy nie powinien ich usłyszeć- Śmiecia, którym jesteś. Śmiecia który spóźnił się z misji tylko dwie minuty, bo nie mogli mu otworzyć portalu.
Nagle poczułam jak jej ręce mnie obejmują i mnie przytulają. Początkowo walczyłam, ale im bardziej próbowałam się wyrwać tym mocniej mnie trzymała, aż w końcu przestałam bo po co?
Kiedy mnie przytulała czułam bicie jej serca i krople łez spadają na moją głowę. Głaskała moje włosy. Nie wiem dlaczego ale to że mnie przytulała było czymś przyjemnym. Do tej pory jedyną osobą która mnie przytulała był Magnus. Ale w jej objęciach było coś więcej czułam miłość? Czy ona mogła mnie kochać?
Nie wiem jak długo trwałyśmy w tej pozycji, ale kiedy popatrzyłam przez okno okazało się że już jest noc. Magnus się pewnie martwi.
- Przepraszam- powiedziałam, przerywając ciszę jaka trwała- ale muszę już iść.
Wypuściła mnie z objęć i poczułam zimno. Znowu zakryłam swoje emocje, nigdy ich nikomu nie okazywałam. Dziś było to pierwszy raz. Nie wiem, nawet dlaczego to zrobiłam.
- Spotkamy się jeszcze?- zapytała z widoczną nadzieją.- Chcę ci to wszystko wyjaśnić. Zasługujesz na to.
- Dobrze.- odpowiedziałam lakonicznie. Skierowałam się w stronę drzwi. Przeszłam przez Grad bez problemu, bo widziałam jego plan budowy. Przed wyjściem na zewnątrz narzuciłam kaptur na głowę. Bardziej z przyzwyczajenia niż z zimna. Przechodząc przez Plac Główny Alicante widziałam mnóstwo rówieśników z różnych stron świata, którzy rozmawiali i śmiali się. Po prostu żyli. To nie tak że nie cieszyłam się z każdej minuty wolności. Cieszyłam się i to nawet bardzo, ale nie potrafiłam tego okazać, nigdy nie miałam z czego się cieszyć. Szłam krążąc uliczkami Alicante, podziwiając jego piękno. To miasto nocą było jeszcze piękniejsze niż w dzień.
Plac był otoczony kolorowymi światełkami. A pomnik anioła podświetlony. podobnie jak fontanny. Tylko że jak pomnik był oświecony na biało tak fontanny przybierały różne kolory. Z domów wydobywały się dźwięki muzyki, które mieszając się tworzyły szum, ale mnie to nie przeszkadzało, nawet mi się to podobało. Było to coś zupełnie innego niż słuchanie spadających kropel.
Nim się obejrzałam znalazłam się przed domem mojej babci. Światło w oknach się jeszcze świeciło, czyli Magnus był w środku. Weszłam do środka, starając się zrobić to najciszej jak się da. Wiedziałam że jeśli Magnus mnie złapie wygłosi mi kazanie. Nie żeby z złośliwości ale z troski. On traktował mnie jak swoją siostrę,  co czasami było wręcz upierdliwe.
Nie usłyszał mnie, ale ja za to zdziwiłam się jak usłyszałam obcy męski głos. Szybko narysowałam sobie runę Bezdźwięczności i skradałam się do źródła dźwięku.
Znalazłam ich w salonie. To co tam zobaczyłam było dla mnie nie małym zaskoczeniem. 



3 komentarze:

  1. Jak dobrze, że wróciłaś. Pojawi się następna część?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne. Miałam trochę ciężki okres, ale teraz postanowiłam że będzie to odskocznia od nauki maturalnej :D Cały plan opowiadania ułożył mi się w głowie na nowo

      Usuń
    2. To dobrze. Uwielbiam twoje opowiadanie i czekam na następny.

      Usuń